wrz 19 2008

Zawieszony


Komentarze: 0

"Człowiek nie wie, jakie miejsce ma zająć: wyraźnie jest zbłąkany i stracony ze swego prawdziwego miejsca, bez możności odszukania go. Szuka go wszedzie z niepokojem i bez skutku w nieprzeniknionych mrokach."

Blaise Pascal Myśli

 

Dziwnie zawieszony zawieszony jestem w tym życiu. Wiszę między chęcią do życia i radości a wpatrywaniem się w głąb świata i ludzi.

Chciałbym być szczęśliwy, móc uwolnić się od swych myśli i od swej ogromnej nie mocy. Stać się jednym z nich, uśmiechnięty zadowolony z siebie. Człowiek korzystający z życia, cieszący się szerzą znajomych, kobietą u boku, bez problemów na uczelni i bez problemów finansowych. Balujący co chwila, któremu czas mija ze znajomymi. Nie mający konfliktów ze światem i z samym sobą.

Potrafiłbym to osiągnąć. Znam receptę na takie szczęśliwe życie. Życie w ciągłej radości, w którym wszystko co potrzebujesz samo do ciebie przychodzi. Jest to prosta droga, wystarczy w myślach widzieć siebie szczęśliwego. Wystarczy zmienić spojrzenie swojej podświadomości. Wiele książek o tym napisano. Nic tylko korzystać z tych rad...

Jednak ja taki nie jestem... próbowałem, ale nie dałem rady. Dla mnie jest to wmawianie sobie czegoś czym nie jestem. Jest to specjalne nakładanie sobie na oczy opasek by widzieć tylko to co się chce. Ja nie wytrzymałem tego, choć byłem "szczęśliwy" i wszystko samo się układało w moim życiu, to zerwałem te przepaski z oczu.

Po co to zrobiłem ?... Bo nienawidzę bycia zniewolonym, ograniczonym, przygniecionym przez innych. Wole patrzeć na świat jakim jest i cierpieć niż wmawiać sobie coś i być szczęśliwym. Nie chce uciekać od tego co widzę, choć to mnie coraz bardziej przygniata i powoli wypala od wewnątrz. Może jestem masochistą ? A może po prostu chce żyć na prawdę, a nie we śnieć, choć to sen szczęśliwy ?

 

Tak więc jestem zawieszony między chęcią szczęścia i radości a byciem wolnym i posiadaniem "szerszego wzroku". Jest to męczące bo nie jestem przybliżony do żadnego z tych biegunów. Jednak są dni, że  zachowuje się jak ten szczęśliwy typ, by tego samego wieczora  wpaść w stan zadumy i niechęci do świata i do siebie.  Wydaje mi się, że jedynym ratunkiem dla mnie jest znalezienie mojej dobrej duszyczki - mojej drugiej połowy. Dzięki której wydobędę to co najlepsze z mojego wiszenia. To dla mnie szansa by mieć dla kogo żyć. By mieć ochotę dla kogo wstać z łóżka rana, mieć dla kogo pracować nad sobą by zagwarantować dobre życie. Bo dla siebie nic nie chce i przez to cały czas głębiej upadam... i upadam. Dni mijają na robieniu niczego... wypalam się od środka...gnije wewnętrznie.


Ostatnio rozmawiałem z wieloma osobami które mają ciężkie życie. W moim wieku, mają już własne rodziny (często z powodu wpadki) i nie mogą żyć wolnym życiem. Rozmawiałem też z osobami które zostały skazane przez życie na wiele cierpień (nie pełna rodzina, choroba w rodzinie, nałogi) a jednak ci ludzie się nie podają. Walczą i wygrywają.

Dla mnie takie osoby są bohaterami. Nie dają za wygraną przeciwnością losu, i walczą... Ja tak nie potrafię... Mam dobre życie (rodzina pełna itp.), teoretycznie zero zmartwień powinienem mieć. A jednak poddaje się życiu... nie mam siły by walczyć, nie mam po co walczyć... zaczynam nawet lubieć swój stan umysłu, swoje wypalenie... choć czekam na to, że kiedyś wydarzy się coś co mi da możliwość szczęśliwego życia.

Jeśli myślisz, że żałosny jestem, to masz racje. Myśl to co chcesz, ja już się poddałem... siedzę i czekam na swojego Godota...

moicemoi : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz